Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ków i roznieść na szablach. Rozpędzili więc konie i hałłakując ścigali umykających jeźdźców.
Pan Grzegorz Przybyłowski przyglądał się z radością pięknej grze harcowników i zrozumiawszy, że podprowadzają mu Tatarów umyślnie, mrugnął na pana Orłowskiego i powtórzył jedynie właściwy manewr, przecinając ordyńcom drogę od tyłu.
Wszystko odbyło się niby na musztrze.
Semakowski z Hrymaliukiem rozbiegli się na dwie strony, zakręcili konie młynkiem i z boków przypadli do Tatarów z trudem wstrzymujących rozpędzone bachmaty.
W jednej chwili zniknął czerwony buńczuk nad Ujukiem, a trzymający go jeździec dał nura tocząc się po ziemi z rozpłatanym łbem.
Po chwili trzech Polaków związało się z siedmiu Tatarami, gdyż pan Przybyłowski znowu zajeżdżał im od tyłu, marząc o bitwie z Ujukiem. Ten, odbijając ciosy nacierającego nań Orłowskiego, spostrzegł rycerza, którego dawno już miał na oku. Wycofał się więc z tłoku i wypadłszy na pole począł hamować bieg bachmata, by jak najpewniej uderzyć i nie narazić się na nagły napad.
Bachmat Ujuka szedł w lekkich podskokach, chrapiąc i szczerząc zęby, gdy tymczasem Tatar krzyczał w swojej charczącej mowie:
— Śmierć czarnemu diabłu!
Pan Grzegorz, istotnie mocno czarny na obliczu i o kruczych włosach, które mu spod kołpaka wysuwały się na czoło, nie zważał na mowę Ujuka i świdrując go wzrokiem zabiegał mu od lewego boku.