Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go poczynała, nawołując się i pokrzykując ochoczo. Ujuk nie wdawał się jednak w większą z nimi potyczkę i pokazując kły przedzierał się na otwarte pole, gdzie, jak mu się zdawało, o niczym nie wiedząc stał wódz polskiej jazdy na czele trzech jeźdźców.
Wreszcie dwóch brońców Ujuka wypadło z ciżby, lecz do nich przyskoczył natychmiast juhas Kościa, a za nim podążył pan Semakowski mocniej w garści szablę zacisnąwszy.
Tatarzy popędzili ku nim, lecz prawie już dopadłszy zawrócili, a tak gwałtownie, że Hrymaliuk ze zdumienia aż rękami po lędźwiach się uderzył i spytał Semakowskiego:
— Co to? Umknęli bisurmańcy niczym „didka“[1] ujrzały!
Szlachcic tylko ramionami wzruszył, bo i sam nic nie rozumiał, wszakże mruknął do juhasa:
— My tam do nich nie pojedziemy, niech skośnookie sobaki same tu do bitwy stają...
Zdziwionymi jeszcze oczyma przyglądając się Tatarom kręcącym się wokół Ujuka, zrozumiał wreszcie pan Jan, co obmyślili ordyńcy.
— Wiesz, Kościa, co bisurmanie chcieli nam zrobić?
— No, nie...

— Myśleli ordyńcy, że my jak cięte psy za wilkiem pogonimy za nimi, a tam za tymi kamieniami (widzisz?) trzech Tatarów zaczaiło się z muszkietami... Ha-ha-ha! Zdmuchnęliby oni nas jak świeczki w cerkwi!

  1. Czarta.