Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prynie i pobrzękując ostrogami, spoglądał na panienkę zachwyconym wzrokiem i mówił choć cichym, ale tak przenikliwym głosem, że syk, plusk i warkot Prutu nie mógł słów jego zagłuszyć. Toteż panna Anielka, ciemną główkę pochyliwszy w lekkim zawstydzeniu i namarszczywszy szerokie brwi, słuchała z natężoną uwagą, gdyż oczekiwała tej rozmowy już od dawna.
— Ty wiesz, jakie to nasze życie rycerskie na tych ziemiach... — mówił. — Ani dnia, ani godziny nie ma człek pewności... Dziś tu, a jutro Bóg jeden wie, gdzie poniosą losy... Na strażnicy żyjemy... Czasy nadchodzą niespokojne, wojenne... Na nową zawieruchę się zanosi i to zawieruchę wielką, bo, słyszysz, król jegomość zamierza raz na zawsze kres położyć potędze tureckiej i tatarskiej, gdyż ona na wolność ojczyzny naszej nastaje...
Urwał i westchnął, bo na pamięć mu przyszły krwawe i zda się rozpaczliwe dni obozu podhajeckiego, krzykliwe sejmy warszawskie i puste, nierycerskie gardłowanie sejmików.
Anielka podniosła na niego rozpłomienione oczy i uderzyła nimi weń, jak gdyby mówiąc:
— To nie wszystko! Dalej, dalej, mów jeszcze.
Wyprostował się pan Jerzy ni to zrzucając z siebie ciężkie brzemię, ni to przygotowując się do jakiejś stanowczej rozprawy i ciągnął dalej:
— Tedy nieporęcznie mi było myśleć o własnym gnieździe, choć to już trzydziesty trzeci roczek życia mija i na czwarty przebrnęło się krzyżyk, hę? Nasze rzemiosło wojenne to twarda sztuka i człeka niczym żarnami przeciera!.. Swoje