Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bronił się pan strażnik na wszystkie strony, a w tych setkach na raz utarczek niejeden z towarzyszy chorągwi wierchowinnej sławnych czynów dokonał, jak ów Rafał Ilnicki z Chomczyna, który z towarzyszami Krzyżanowskim z Podhajczyk, Żybaczyńskim z Szeszor, Korczakowskim z Głuszkowa i Hajtałowiczem z Pistynia po nocy Dniestr przepłynąwszy na Tatarów ich własne napędzili bachmaty, strasząc konie płonącymi żagwiami.
Niejeden też poległ tam w wiernej, ofiarnej służbie dla ojczyzny, jak na rycerza przystało.
Tatarzy widząc, że nie poradzą sobie ze Zbrożkiem, który zresztą z dąbrowy nie wychodził, zaczaili się w łozach dniestrowych i podpalili wiszary, by widzieć, co zamierzają robić chorągwie polskie i czy aby nie zamyślają przedostać się na przeciwległy brzeg Dniestru i wpaść znienacka na nie oczekujące napadu kosze.
Otrzymawszy raport, że strażnik wojskowy utrzymał się w dąbrowie, ucieszył się Sobieski i posłał chorągwie pancerne hetmana Jabłonowskiego, aby stanęły między Zbrożkiem a wałami.
Dość długo stały tam chorągwie, nie wiedząc, po co je tu wódz postawił.
W końcu spostrzegli towarzysze, że z szańców nad Dniestrem generał Łącki wyprowadza biegiem piechotę i kozaków i zbliża się do łoziny nadbrzeżnej, gdzie wnet zatrajkotały muszkiety, rozległy się krzyki rzucających się do natarcia Polaków, ordyńcy zaś poczęli niebawem wypadać z haszczy i umykać.
Sypnęły się im z pomocą chmary Tatarów,