Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła tego młodego dostojnika o dumnej, drapieżnej twarzy.
— Hej, chyba to sam Gałga albo Nuradyn? — mignęła rycerzowi myśl i nie zastanawiając się nad tym, co czyni, poprowadził chorągiew za Świecę, pędząc w stronę pagórka, gdzie wiatr igrał barwnymi buńczukami.
Spostrzeżono tam zuchwalców, a gdy ci, nie zatrzymując się na chwilę, przejechali przez setnię usiłującą przegrodzić im drogę, Tatar na białym arabie i cała jego świta rzuciła się do ucieczki rozpuściwszy konie.
Rotmistrz mknął ze wzrokiem utkwionym w młodego Tatara, wbijając ostrogi w boki bachmata.
W zapamiętaniu nie spostrzegł pan Jerzy, że zapędził się zbyt daleko. Dopiero, gdy z jakiejś baterii dano do jego chorągwi dwa strzały, rotmistrz rozejrzał się i oprzytomniał. Zaczął hamować bachmata i zawracać chorągiew. Uchodzili teraz ku rzece, ścigani przez Tatarów. Przebrnął pan Jerzy Świecę, tracąc na przeprawie kilku ludzi, a między nimi Błażeja Berezowskiego-Symczycza, jednookiego wachmistrza Szymona Piotrowskiego i Jana Potopińskiego.
Późnym już wieczorem powróciła chorągiew do Żurawna.