Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na Wierchowinie jednookiego pilnie słuchać, jako że rozważny był i jak o nim powszechnie mówiono — wszystko wiedział i wszystko umiał.
Z innych stron nacierali rąbiąc zamaszyście wachmistrz Gruszczyński z Utoropów, Bigalski z Szeszor i rożniowski Daniel Sienkiewicz, za którymi, prześcigając się wzajemnie, wdzierali się coraz to głębiej w czarne kłębowisko bisurmanów towarzysze wierchowińscy, nie zważając, że któryś tam osunął się z siodła i potoczył pod kopyta końskie lub sam coś oberwał krzywą szablą tatarską.
Dłużej głodna zgraja wilków rozprawia się z napadniętym w koszarze[1] kierdelem niż „krzyżacy“ wykończali watahę, pozostawiając za sobą trupy i kałuże krwi, i doganiać poczęli niewidzialne już w ciemności chorągwie strażnika wojskowego.
Późno w nocy, gdy pan Jerzy rozmieścił już był ludzi po domach Żurawna, do miasteczka raczył przybyć król z hetmanem Wiśniowieckim, inżynierem Carozzim, księdzem biskupem polowym i generałem Łąckim. Długo oglądali teren i widniejący na małym pagórku zameczek.
Król kazał Źurawno wałem otoczyć i piechotą obsadzić stary, lecz mocny jeszcze zamek, a potem rzekł do strażnika:
— Lekkie chorągwie zostawisz na obronę miasteczka, z ciężkimi zaś na moje stawisz się rozkazy.
Pan Zbrożek słuchał w postawie zasadniczej.

Sobieski tymczasem ciągnął dalej:

  1. Zagroda dla owiec.