Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oddziały janczarów i Tatarów i pole trupami wrażymi pokrywszy.
Na zoranej ziemi i na ugorach pozostało około dwu tysięcy porąbanych bisurmanów, a ciżba tatarska ni to fala odbita od skały odpłynęła aż pod Halicz.
Nikt wówczas nie zdawał sobie sprawy, jak wielka groźba zawisła nad całym wojskiem zagrożonym otoczeniem przez Tatarów.
Rozumiał to jednak sam wódz król Jan, bo tak do żony pisał owego pamiętnego dnia wrześniowego:
— Jakoż nie wiem, żeby kiedy mogło być większe niebezpieczeństwo, bo nas powinni byli Tatarzy ze wszystkich stron ogarnąć i od obozu odsaczyć!
Po zadanej Krymcom klęsce wojsko szybko ściągano ku Żurawnu...
Koło północy dokoła obozu polskiego miotać się poczęły krwawe płachty ognia.
To Tatarzy powróciwszy nad Bołochówkę podpalili wsie okoliczne, by przy krwawych odblaskach pożarów obdzierać trupy poległych.
Gdy o świcie chorągwie stanęły do porannej modlitwy na polu przeciętym rzeczką Krechówką o grząskich i urwistych brzegach, król w asyście hetmanów przejeżdżał przed szeregami wiwatujących towarzyszy i dotykając kołpaka z czaplim piórem mówił:
— Dziękuję waszmościom za wczorajszą pilną robotę bojową!
Przeglądając chorągwie Zbrożkowe Wódz od razu dojrzał „krzyżaków“ i konia swego przed nimi zatrzymał.