Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jabym z takich synów pasy darł! — zasyczał rotmistrz Berezowski. — Co nowa wojna — zawsze to samo... czekają, zwlekają, oczajduszom wszelkim wierzą, że to niby sułtan i chan nie myślą o wojnie, i siedzą bracia-szlachta na przypieckach, jak te staruchy stuletnie!
Pan Sulatycki wzruszył ramionami i mruknął:
— Nasza to przywara! Za szablę się chwytamy, gdy wraża już grzmoci nas po karku. I tu na Wierchowinie[1] niedobrze jest... — westchnął — komendant kołomyjski opieszale sobie poczyna i może teraz, gdy wojewoda głos ma i wgląd, inaczej do sprawy się weźmie... Ja tam bez komendanta, za zezwoleniem państwa Kossakowskich i Kuropatwów, na własną rękę zaciąg robię śród szlachty, co się rozsiadła w Beskidzie, pod Czarnohorą i Czywczynem, a do piechoty i taborów — gazdów z grażd i juhasów z połonin kuszę i wstępować namawiam, bo to, powiadam wam, lud bitny a na Tatara osobliwie cięty!
— Ważne macie wieści, ojcze Hieronimie... — przerwał mu pan Jerzy, niespokojny i nachmurzony. — Jeżeli obóz mają już zatoczyć, tedy i król ino patrzeć do obozu zjedzie, bo to wódz, co zwlekać nie lubi! Kto wie zatem, czy i tym razem sądzone mi jest założyć stadło?...
Ledwie pan Hieronim usta otworzył, żeby uspokoić stroskanego rotmistrza, gdy rozległo się wściekłe ujadanie psów, głosy ludzkie, a po chwili do sieni wpadł wartownik od bramy i zawołał:

— Goniec przybył od strażnika wojskowego!

  1. Stara nazwa Huculszczyzny.