Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wachmistrz usiadł na brzeżku ławy i przykrywając usta dłonią meldował:
— Pan oboźny otrzymał w Kołomyi pismo od starego pana Bidzińskiego o napadzie tatarskim i waszej miłości nad bisurmanami zwycięstwie, a że w piśmie stało, iż pogańcy jasyr uprowadzili z Nadwornej, posłał mnie pan oboźny na podjazd, bym się wywiedział, co z naszymi ludźmi zrobili bisurmani... — rozwlekle opowiadał wachmistrz.
— Gadajże, czegoś się dowiedział? — coraz bardziej niecierpliwił się pan Jerzy, czując jak mu serce wali w piersi niby młotem.
— Spotkał ja pod Tyśmienicą podjazd dragoński z Nadwornej i razem my całą rzecz dokumentnie rozpoznali.
— Cożeście rozpoznali? — popędzał pan Jerzy wachmistrza.
— Tatarzy jasyr pozostawili w Tyśmienicy, a sami czterema poszli szlakami... — rozpowiadał Zwierzański, wlepiając oczy w mieniącą się ciągle twarz komendanta.
— Wiem o tym sam, bo na tych szlakach pobiłem Tatarów — przerwał mu rycerz. — Gadaj o jasyrze... boś od tego zaczął!
— Jasyr Tatarzy oddali wołoskiemu hospodarowi, by go w Jassach trzymał aż do końca wojny, panie rotmistrzu! — szybko zakończył wachmistrz, domyślając się, że wiadomość ta najwięcej obchodzi komendanta.
Jakoż istotnie rotmistrz zerwał się z ławy i biegać począł po izbie, aż zatrzymał się przed wiszącym w kącie nad stołem obrazem Bogarodzicy i ścisnąwszy sobie skronie palcami przez chwil kilka stał nieruchomo.