Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

proboszcz mołotkowski i rotmistrz Berezowski, pogromca agi Kasima, wana Czorocha i Dżambałona.
Gdy powstali wreszcie, ksiądz przeżegnał rycerza i nic już do siebie nie mówiąc powrócili do dworu państwa Gnoińskich.
W nocy, gdy pan Jerzy, już rozebrany, leżał na ławie okrytej skórą niedźwiedzią, na dziedzińcu powstał jakiś ruch.
Ujadały i rwały się z łańcucha psy, stróż nocny grzmocił kołatką, z czeladnej wypadali ludzie i biegli gdzieś nawołując się trwożnie.
— Do pana rotmistrza Jerzego Berezowskiego z meldunkiem... — posłyszał rycerz jak gdyby znajomy głos i narzuciwszy na siebie czerwony altembasowy chałat tatarski wybiegł na ganek.
W ciemności nie mógł rozpoznać stojącego przed bramą jeźdźca, wybiegł więc za furtkę i aż w ręce klasnął, poznał bowiem wachmistrza swoich „krzyżaków“, Tomasza Zwierzańskiego, szlachcica z Załucza Dolnego, skąd przybył do chorągwi wraz z dwoma synami i całym taborem żywności, ubrania wszelakiego i innego dobra wojsku brakującego.
— Wachmistrzu Zwierzański, bywaj! — zawołał rotmistrz. — Otwierajcie migiem bramę, bo to mój człowiek!
Wkrótce siedzieli już w izbie, gdzie się rozgościł rotmistrz. Na stole palił się kaganek łojowy, kopcąc obficie.
— Siadaj, bracie, i mów, z czym cię tu przysłano! — niecierpliwym głosem zawołał rycerz.