Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A to go wzięło! — pomyślał lekarz krzątając się po mieszkaniu.
W kwadrans potem mała kawalkada jeźdźców wyjeżdżała już za bramę klasztorną. Przed końmi w radosnych podskokach pędził „Knox“. Stróż niemowa patrzał za odjeżdżającymi i bełkotał coś bezładnie, drapiąc się pod pachami.
— Juczi charagdacha ugyj! — Choć oko wykol — mruczał Buriat człapiąc obok Unena i ze strachem spoglądając na niego.
Lama nie odzywał się i, pochylony nad karkiem konia, uważnie wpatrywał się w ziemię. Wreszcie podniósł się w strzemionach i zawołał rozkazującym głosem:
— Dab-ehi-dżi! — w galop!
Jeźdźcy smagnęli konie i pomknęli. Czarna, ślepa noc otoczyła ich i pochłonęła. Tupot kopyt zbudził dzikie gęsi w szuwarach. Zatrąbiły stojące na czatach czujne samce. Z różnych stron dobiegło senne gęganie. W chińskiej osadzie strwożone przejazdem ludzi psy długo jeszcze naszczekiwały, a „Knox“ od czasu do czasu odpowiadał im warczeniem.
Piesek rozumiał może, że bierze udział w ważnej wyprawie, bo zachowywał się cicho i pędził przy prawym boku konia swego pana.