Lama pochylił się i zanim Dżambojew zdołał krzyknąć czy skrzywić się z bólu, błyskawicznym ruchem wprawił mu szczękę i położył dłoń na czole jeńca.
Buriat usnął w jednej chwili.
— Biały przyjacielu — mruknął wtedy Unen do Firleja. — Człowiek ten będzie spał, a Chińczyk nie poruszy się z miejsca dopóki my nie załatwimy co nam potrzeba. Musimy wyjechać natychmiast, bo nie wiem, co postanowi Sobcow nie mogąc doczekać się tego człowieka... Idź do „tzasaga“[1] i powiedz, że Sain-Noin kazał natychmiast przygotować trzy dobre wierzchowce i jednego luzaka z torbami, zaopatrzonymi na pięć dni, a nie zapomnij o „gogot“, dzikim czosnku.
Skinął głową w stronę Firleja i, z jakimś wysiłkiem wywoławszy na swej twarzy słaby uśmiech, wyszedł zawijając poły swojej „deeł“[2].
Lekarz wybiegł z domu dążąc do budynku, gdzie mieścił się urząd administratora klasztoru.
Gdy w pół godziny potem Firlej powracał do swego domku, a za nim dwóch stajennych prowadziło cztery suche, mocne koniki o długich grzywach i ogonach, ujrzał stojącego na werandzie Unena. Miał zatknięte za kołpak pismo i pióro orle — oznakę gońca, spełniającego ważne i pilne zlecenia przeora.
— Jedźmy! — rzekł lama spojrzawszy na lekarza.
Firlej wpadł do domu, żeby zebrać najpotrzebniejsze mu rzeczy: paszport, dokumenty i pieniądze. Przy progu stał Dżambojew już gotowy do drogi.
— Idź, guru woła ciebie! — mruknął do niego Firlej i uśmiechnął się mimowoli rzuciwszy spojrzenie na kucharza. Z wykrzywioną twarzą i wybałuszonymi oczyma, nie ruszając się z miejsca I-Tun siedział skulony na stołku przy piecu.
— Bądź zdrów i miej dobry apetyt! — powiedział do niego Firlej, lecz kucharz nawet nie poruszył się.