Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kach, albo słyszał o plotce, którą gdzieś poderwał mój Ju-Szu! Ale co to?
Pochylił się cały i wpatrywał się w wysokiego, kościstego człowieka, którego chodnik umieścił naprzeciwko Sain-Noina.
Karzeł przyjrzawszy mu się przelotnie zacisnął wargi i spuścił oczy. Z jakąś odrazą dotknął go trzciną i mruknął coś do sekretarza. Ten dał znak ręką. Zaskrzypiała korba i zaturkotały walce, na których słudzy przesuwali chodnik. Wąska platforma drgnęła i już ruszyła z miejsca, gdy nagle rozległ się głos Firleja:
— Dostojny Ta-Emczi! Zatrzymaj tego człowieka i zbadaj go raz jeszcze. Spostrzegłem pod jego prawą pachą guz zawierający w sobie jakąś czerwoną substancję.
Powieki Sain-Noina uniosły się błyskawicznie. Gniewem i przerażeniem błysnęły mu czarne oczy. Na ustach miał już jakieś słowa surowe, lecz uspokoił się od razu zrozumiawszy, że odezwał się do niego biały lekarz. Znowu ukrył oczy pod powiekami i głową skinął w stronę oczekującego swej kolejki chorego.
— Masz tobie! — śmiał się w duchu Firlej. — Udało się jajku pouczyć kurę — i na nic! Spaliło na panewce! A przecież widziałem dobrze, że ten człowiek ma guz pod pachą i coś w nim bardzo czerwonego... Zapytam wieczorem starego, dlaczego się tym nie zainteresował.
— Ja też widziałem — szepnął do niego jeden z Malajczyków.
Firlej uśmiechnął się do kolegi i wzruszył ramionami.
— Zauważyliście, że mistrz nic nie polecił zapisać sekretarzom po obejrzeniu tamtego pacjenta? — szepnął znowu lekarz z Tenasserimu.
Firlej skinął głową.
— A to dopiero heca! — myślał. — Tyle lat żyłem w ciszy i spokoju, aż tu nagle — masz, babo, placek, trafiłem w jakąś sieć tajemnic...
Sain-Noin przerwał przyjęcie. Zdenerwowanym głosem, spiesząc się i na nikogo nie patrząc, objaśniał słuchaczom