Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy sługa odszedł, hutuhta powiedział z chytrą miną na ospowatej twarzy:
— Teraz możemy jeść spokojnie! Strawa nie jest zatruta!
— Któż by się ośmielił struć moich gości?! — oburzył się Firlej.
— Bujuk ma długie ręce — odpowiedział mu Mongoł ze smakiem zajadając ociekający tłuszczem kawał mięsa baraniego. Cmokał głośno, sapał i mlaskał grubymi wargami. Wymagały tego dobre wychowanie jeźdźców stepowych i odwieczna etykieta mongolsko-chińska.
„Knox“ nie odstępował hutuhty, skwapliwie i zręcznie w locie chwytając rzucane mu chrząstki i kości, których nie mogły skruszyć potężne zęby przeora z Dołon-Noru.
Za oknem, w gąszczu liści laurowych rozśpiewały się jakieś ptaki. Turkały synogarlice i dzwoniły cykady, przygrzane gorącym słońcem. W oddali chrapliwie i żałośnie porykiwał wielbłąd i basowym szczekaniem odpowiadał mu pies klasztorny — czarny owczarek tybetański — ponury i zły.