Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czerwonego sukna, niebieskich i żółtych „hatyków“, świec ofiarnych, skór, futer, woreczków z „tzarem“, czyli piżmem, ziół i korzeni leczniczych, turkusów i rogów jelenich.
Ci już przedostali się do Tassgongu drogą, którą musiał przebyć Firlej, więc doktór przystąpił do ostatecznych przygotowań do wyjazdu.
Raz jeszcze odwiedził Sain Noina, by podziękować mu za naukę i przyjaźń, a potem jął szukać Unena, lecz znaleźć go nie mógł.
„Bandi“, obsługujący lamę, jakimś wylękłym głosem powiedział mu, że guru opuścił chwilowo klasztor i że powrót jego jest oczekiwany dopiero jutro.
— Gdzie pojechał mój przyjaciel, lama Unen? — spytał Firlej, uważnie przyglądając się chłopakowi.
— Nie wiem! nie wiem! — szeptał coraz bardziej przerażony „bandi“, chowając ręce w rękawach wyświechtanej i poplamionej szaty.
Odpowiedź, ton głosu i wyraz jego twarzy zastanowiły doktora, lecz w tej samej chwili, gdy zamierzał zadać nowe pytanie, poczuł tak wyraźnie obecność Unena, iż zaczął wzrokiem szukać go po izbie. Zdawało mu się nawet, że słyszy szelest jego szaty, lekki szmer miękkiego obuwia i echo oddechu.
— To dziwne! — pomyślał, wychodząc z domku pod górą, gdzie mieszkał Unen.
Była to raczej pustelnia, gdyż domek stał daleko od głównych budynków i gwarnej dzielnicy klasztoru, ukryty przed oczami ludzi wysokimi dębami i klonami. Nad domkiem wznosiła się zalesiona góra, uwieńczona białym obłokiem, który spowił jej szczyt, najeżony szczeciną modrzewi.
Firlej wyszedł za bramę i podążył do osady handlowej, by uprzedzić przewodnika o wyruszeniu karawany nazajutrz o świcie.
Przechodząc koło zajazdu chińskiego, gdzie niegdyś stanął Dżałhandzy i japońscy lekarze, na jedno mgnienie oka mignęła mu w oknie jak gdyby znajoma twarz. Doktór minął długą szopę i skierował się na drugą stronę ulicy.