Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzcie, ludzie, to jestem ja — najsławniejszy z ostrowłosych foxterierów, niezrównany, znakomity „Knox“, zbawca pięknej Atri-Maji i przyjaciel doktora, Adolfa Firleja z Detroit! Podziwiajcie ludzie, bo nic podobnego nigdy już nie zobaczycie! Jestem Knox, Knox, Knox, Knox!
Zdawało się, że po całej stolicy Ghas-Bogry biegło jedno tylko słowo:
— Knox! Knox! Knox!
Ludzie widząc niebieską maszynę z godłem dynastii kłaniali się nisko, przyklękali i wykrzykiwali słowa pozdrowienia i błogosławieństwa. Każdy przechodzień widział powiewną, uroczą sylwetkę Atri i wesołą, rozpromienioną szczęściem twarz białego lekarza, który ratował tracące wzrok dzieci, więc witano oboje radośnie i serdecznie, lecz zarozumiały „Knox“ przekonany był święcie, że to on właśnie jest przedmiotem owacji.
— Nie mogę bez oburzenia patrzeć na tych brahmanów z wyższej kasty — szepnął Firlej pochyliwszy się do swej towarzyszki. — Popatrz tylko na tę figurę!
Samochód sunął właśnie w tłumie tubylców powracających z rynku.
Chodnikiem szedł wysoki, bardzo dostojny i dumny Hindus w przewiewnej, białej szacie, białych sandałach na bronzowych stopach i białą opaską, otaczającą obfite, czarne włosy, namaszczone olejkiem bergamotowym.
Pomiędzy szerokimi brwiami miał wytatuowane godło swej kasty — stylizowany kwiat magnolii; w ręku trzymał białą, cienką laskę.
Szedł jak gdyby był bocianem wśród żab, których nie chciał spostrzegać gardząc nimi i brzydząc się.
Uważał tylko na jedno, aby się nie otrzeć o któregokolwiek z przechodniów, ludzi niższych kast lub zgoła nieczystych pariasów. Tych ostatnich unikał najstaranniej, gdyż wierzył, że cień nawet padający na niego od ich postaci czynił go nieczystym.
Tłum rozstępował się przed nim i rozbiegał się na boki obawiając się gniewu brahmana.