Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie dopiął swego i wtedy dopiero niemądry człowiek zrozumiał zamiary i plan pieska i z wdzięcznością spojrzał na niego.
Przez balustradę przechyliła się jakaś postać i zajrzała na dół, mówiąc cichym głosem:
— Co tam zwęszyłeś, „Knox“! Dosyć! Dosyć!
Firlej poznał niskie nuty głosu Atri-Maji, ale nie odzywał się i stał jak urzeczony wpatrując się w majaczącą nad nim w mroku postać dziewczyny.
W końcu Atri spostrzegła, czy raczej wyczuła stojącego na dole doktora, gdyż przechyliwszy się jeszcze bardziej przez balustradę spytała dziwnym głosem, który ni to drgnął jej nagle, ni to się załamał:
— Czy to pan, panie doktorze?
Zbrakło mu tchu w piersi, więc całą piersią wciągnął powietrze i odpowiedział usiłując nadać swoim słowom wyraz beztroski:
— Do usług pani, miss Atri, to rzeczywiście ja! Tłukę się po tym Singribari jak Marek po piekle.
— Dlaczego pan nie śpi? — spytała prawie przerażonym głosem.
— Proszę pani, w Singribari nie jest to takie proste! — zaśmiał się czując jak ciepła, łagodna fala zalewa mu serce i podnosi się coraz wyżej, ogarnia go całego, pozbawia sił i świadomości.
Umilkł, bo nie mógł już mówić.
Wbijał oczy w mrok i szukał jej twarzy z taką namiętnością, jak gdyby stał się nagle poganinem — nomadem skrajnej północy, gdy to po nieskończenie długiej i beznadziejnej nocy polarnej szuka na wschodniej połaci nieba pierwszych, nikłych jeszcze oznak brzasku, szarej, zwodniczej poświaty, zmieniającej kształty gór, drzew i ludzi, pełnej dziwnych — to słodkich i radosnych, to znów przerażających i złowrogich mamideł.
— Dlaczego pan nie śpi? Miał pan wszak ciężką dobę? — szepnęła znowu.