Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za to Amerykanin otworzył oczy i usta szeroko i zatrzepotał nad głową rękami.
Hussein robiąc drobne kroczki obrócił się wreszcie dokoła własnej osi i natychmiast zamienił się w słup soli.
— No, to już i koniec! — powiedział marszcząc brwi Firlej. — Co? W wice-prezesa izby handlowej, w członka rady jakiegoś tam banku piorun trzasł? I że też takiego wygę, drapichrusta, zbrodniarza szlag nie trafił! Nie rozumiem! Co robi Karma? Dlaczego nie odzywa się „Kismet“? Pospały się, czy co? A może brzydzą się nawet patrzeć na takiego arcy-szelmę, na takiego super-draba?! Dość tego! Teraz ja będę gadał z tym worem łojowym! Otwieraj paszczę i szczekaj!
Wypowiedziawszy to jednym tchem, Firlej wydobył rewolwer z kieszeni i jego lufą zmacał miękki bok Husseina.
Pars jęknął od ciosu i upadł na tachtę, wpatrzony w doktora jak w widmo.
Jednak drugi cios rozwiązał mu język.
Opowiedział wszystko od początku, lecz najważniejsza z tego była wiadomość, że w ciągu dwóch dni karawana białego człowieka pod przewodnictwem Czandry i Irgi miała wyruszyć z Singribari. Za przechowanie u siebie dziewczyny Pars otrzymał spory woreczek złotego piasku.
— Czy ty wiesz, wieprzu, kogoś więził u siebie? — spytał go Firlej.
— Nie! Biały człowiek nie powiedział mi tego, przysięgam na głowę mego syna Ibrahima, który za miesiąc będzie już muftim — wysokim kapłanem w Basorze.
— Nie zapomnij poradzić mu, by się modlił o twoją rychłą śmierć, gdyż wstydzę się, że chodzę z tobą po jednej ziemi — dogadywał mu doktór, roziskrzonym wzrokiem patrząc na Atri-Maję. — Skoro nic nie wiesz, powiem ci, hipopotanie afrykański, że ta cudna miss jest córką radży Ghas-Bogry, który przy sposobności każe obedrzeć ciebie ze skóry i — będzie miał primo — słuszność, secundo — wdzięczność ludzkości! No, i co ty teraz będziesz bełkotać na to? W ładną, nie ma co, wplątałeś się hecę, wieprzu jorkszajrski!