Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zabawnie przekręcał przy tym łebek i nadstawiał uszu.
Na komendę doktora piesek skakał przez laskę przeora, aportował rzucane mu przedmioty, udawał nieżywego, fikał koziołki i na tylnych łapach tańczył walca.
Nang-Dac i mnisi pokładali się ze śmiechu.
Uciecha była wielka, szczera i bezpośrednia jak u dzieci.
Trzeba jednak było w jakiś sposób wyprosić gości, żeby nie przeszkadzali, gdy powrócą Unen i Dżałhandzy.
Firlej mruknął coś do pieska, ten zaś zaczął ujadać i wyć.
— Źle! — szepnął doktór do przeora. — W pieska wszedł zły duch za to, że w świętym miejscu wywołał tyle śmiechu i ubliżył powadze „kiongu“. Należy wypowiedzieć niezbędne zaklęcia!
Przeor naradziwszy się z lamami co do treści zaklęcia głosem trochę przerażonym wyrecytował jakiś magiczny tekst.
Ledwie przebrzmiało ostatnie słowo, Firlej z lekka tupnął nogą.
Piesek urwał szczekanie i wskoczywszy na kolana doktora liznął go w policzek.
Zaniepokojeni złym humorem jednego z miliona złych duchów lamowie wraz z przeorem kłaniając się raczej „Knoxowi“ niż Firlejowi szybko znikać poczęli za drzwiami pokojów gościnnych.
Doktór pozostał sam.
Piesek zwinął się na ławie i usnął w jednej chwili, lecz niebawem coś sobie przypomniał widać, bo podszedł do swego pana i począł piszczeć i merdać ogonkiem. Upominał się o kawałek cukru lub czekolady, gdyż taką zwykle zapłatę dostawał za swoje sztuki.
Słońce zapadło za górami i mrok niemal odrazu rozgościł się w izbach.
Wszedł młody służka klasztorny i wniósł dwie lampy naftowe i trzy lichtarze z czerwonymi świecami z wosku.
Wkrótce jeden po drugim weszli Unen i Dżałhandzy.
Ciężko opuścili się na ławę i głowy podparli rękami.
Firlej pomyślał, że spotkało ich niepowodzenie, więc przeraził się i pytająco spoglądał na obu.