Strona:F. A. Ossendowski - Pierścień z Krwawnikiem.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtedy po raz pierwszy za cały czas podróży Unen zaśmiał się głośno i wesoło.
— Pocieszę ciebie, dostojny hutuhto! Odczytałem na skrzyni coś, co powinno ci sprawić przyjemność. „Gudże“ kilka razy zapisała dwa słowa, które sobie widać dobrze zapamiętała...
— Jakież to słowa? — ożywił się nagle przeor.
— Badmaraga bisłag! Pierścień z krwawnikiem! — zawołał guru. — A poza tym jeszcze „tar dotor szir“ — kieszeń w skórze! No, cieszże się teraz!
Dżałhandzy rzeczywiście wydał się zupełnie uszczęśliwiony.
Wskakiwał i znów siadał, wymachiwał rękami, biegał wokoło gasnącego już ogniska, aż wreszcie z wielkiej radości zerwał z głowy kołpak i z rozmachem cisnął go o ziemię.
Z tego natychmiast skorzystał „Knox“. Przeczuwając wesołą zabawę porwał czapę i skakał potrząsając nią i nie dając się złapać.
— No, teraz wszystko zebrało się do kupy! — wołał hutahta. — Sobcow, Torczi z kieszenią we własnej skórze, Bołdon-Gun, pierścień władcy i księżniczka królewskiego rodu! Już teraz nie wymkną mi się. Znajdę ja wszystko, choćby morze pochłonęło Urusa i jego ludzi!
— Tylko Wielki Duch wie co i jak będzie... — szepnął tonem przestrogi Unen i oczy przysłonił powiekami, ukrywając przed ludźmi prawdziwe swe uczucia.
— Konie zaczęły się paść — mruknął po chwili. — Prędko będziemy mogli ruszyć dalej. Radzę zjeść po kilka ząbków czosnku, gdyż wkrótce wjedziemy do kraju, gdzie panuje febra.
Dżałhandzy wstał i podał woreczek z czosnkiem, a potem zsypawszy jęczmień w poły swojej szuby odszedł, by nakarmić konie.
W pół godziny potem jeźdźcy podciągnęli popręgi i założywszy uzdy wierzchowcom skoczyli na siodła. Zjazd był dość trudny.