Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„In cza Allah! Jaka będzie wola Boga!“
— Wtedy zerwie z niej haik i mendil, skrywające twarz. Napoi swe oczy pięknością, lub serce — goryczą zawodu, a później ciśnie ją, jako władca niewolnicę, na łoże szczęścia lub... obowiązku... Przez kilka dni będzie trwała uczta i zabawy weselne, a gdy gody się skończą, nastąpi chwila zrozumienia, kim jest w nowym domu — panem, synem, czy sługą?... Jeżeli został bezczelnie oszukany, może się rozwieść, lecz to drogo kosztuje, a w każdym razie — wiano przepadnie. Dlatego rozwody są naogół rzadkie, panie.
— A czy Mohammet jest żonaty? — zapytała Zochna.
— Nie, pani! — odparł. — Jestem biedny i jestem tchórzliwy...
Zaśmiał się zcicha, ale wkrótce spochmurniał i posmutniał.
Zauważyłem to odrazu i w parę dni później, gdy zaprzyjaźniliśmy się z naszym przewodnikiem, zdaleka zacząłem badać jego zamiary matrymonjalne, gdyż wyczuwałem jakąś tajemnicę.
Nie zdradził jej bezpośrednio, lecz pozwolił na chwilę zajrzeć do swej duszy. Stało się to wtedy, gdy przeczytał moją książkę i prowadził z nami długie rozmowy.
Siedzieliśmy kiedyś w kawiarni i piliśmy wodę sodową, gdy Mohammet zaczął opowiadać:
— Miałem w wojsku przyjaciela Jussefa ben Ali. Walczyliśmy razem na froncie, razem leżeliśmy w szpitalu po otrzymanych ranach, a później w prowincjonalnem mieście francuskiem odpoczywaliśmy po kuracji w ciągu trzech miesięcy. Tu obaj zakochaliśmy się w bardzo pięknych panienkach. One naturalnie śmiały się z nas i traktowały nas tak, jak traktowałyby małpy, gdyby te wyznały im swoją miłość. Pogarda była w każdem ich słowie, chociaż byliśmy otoczeni aureolą bohaterów, a na piersiach mieliśmy oznaki waecznych. Zrozumieliśmy, że była to pogarda i wstręt