Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



ROZDZIAŁ XXIX.
NA „WYSOKICH PŁASKOWYŻACH.“

Przybyliśmy do Udżdy dość zmęczeni długą podróżą automobilową. Zrobiliśmy w szybkiem tempie olbrzymią turę, od Wysokiego Atlasu przez wybrzeże marokańskiego Atlantyku, aż do granicy terytorjum wysokich płaskowyżów, przechodzących w Saharę. Stanowiło to więcej niż tysiąc kilometrów. Przekonaliśmy się na sobie samych, że szybka jazda samochodem może być zalecana na schudnięcie.
Gdy podróżowałem po środkowej Azji konno, w warunkach nadzwyczajnie ciężkich, a zrobiłem dobrych 10 000 kilometrów na siodle, schudłem doprawdy mniej, niż przejechawszy około 7000 kilometrów samochodem w Afryce Północnej, pomimo dobrego odżywiania i znacznego komfortu.
Należał się nam wypoczynek, szczególniej zaś mojej żonie, która od czasu do czasu, patrząc na mnie swemi wielkiemi oczami, zadawała napozór obojętne pytanie:
— Czy tak już do końca będziemy jeździli?
Co ona rozumiała przez słowo — „koniec“, tego nie mówiła; czy koniec kontynentu afrykańskiego, czy koniec naszego życia?
Ponieważ zamierzaliśmy przeciąć cały teren wysokich płaskowyżów i dotrzeć do Figuigu, postanowiliśmy wypocząć w Udżda parę dni. Wiedziałem, że czeka nas około 450 kilometrów niebardzo dobrej drogi na terenie, rzadko uczęszczanym przez podróżnych.