Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/451

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Rzuciłeś urok na syna Ali. Rozchorował się śmiertelnie i „Hakim“ — lekarz, orzekł, że to się stało od „złego oka“ niewiernego — objaśnili mu. — Ponieważ nikt oprócz ciebie nie przyjeżdżał do nas, więc tyś winien choroby syna Ali!
Próżne były zaprzeczenia agenta. Na dowód, że Hakim miał rację, wezwano jakąś starą żebraczkę, posiadającą zdolności „kahina“, czyli jasnowidzącej. Ta spojrzała w oczy agentowi i zawyrokowała, że cudzoziemiec istotnie posiada „złe oko“. Część Berberów, znajdujących się w pokoju z agentem, natychmiast w przerażeniu opuściła dom.
Przyjaciel Francuza, miejscowy Kadi, poradził mu zwrócić się do wiejskiego marabut’a, jako do najwyższej instancji. W rozmowie ze „świętym“, agent, zrozpaczony i zdenerwowany, nieoględnie wykrzyknął:
— Bawicie się w różne zabobony i głupstwa!
— Sidi! — odparł na to, prostując się, marabut, — wierzenia nasze są stare jak ta ziemia, po której stąpasz! Setki pokoleń miały te wierzenia, żyły podług nich i dobrze im się działo. Nie obrażaj naszej wiary!
Nic nie mógł sobie poradzić agent ze „świętym“ i powrócił do domu Kadiego. Tymczasem marabut już opowiedział, że Francuz obraził całą gminę, nazywając ich wiarę głupią. Odrazu zmieniło się zachowanie Kadiego. Jako osoba oficjalna, w znacznym stopniu zależna od łaski i niełaski francuskiej administracji, był grzeczny, lecz nie chciał pomagać agentowi.
— Podam do sądu! — zagroził Francuz.
— In cza Allah! — była odpowiedź. — Jak zechce Allah...
— Dżinny na was się zemszczą! — z wściekłością wykrzyknął agent, śmiejąc się w duchu ze swej bezsilnej groźby.
— In cza Allah! — powtórzył Kadi i wyszedł z domu, a odwiedził marabut’a i oznajmił, że cudzoziemiec grozi złemi duchami.