Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/450

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwęża, lub rozszerza te ramy, zależnie od celów politycznych, lub interesów Kalifatu.
Można dać sobie radę z niektóremi szczegółami, można, naprzykład przestudjować Koran, jego przepisy socjologiczno-prawne, można nawet ująć ducha „Hadith“[1], lecz kto potrafi wejść w łożysko myśli muzułmanina marokańskiego z jego czarownym Olimpem różnych zmarłych, lecz jeszcze wpływowych, oraz żyjących świętych marabut’ów, samozwańczych proroków, ukrywających się mahdi, czarowników, wróżbiarzy, jasnowidzących, złych duchów — dżinnów, które ciągle się wtrącają w nieswoje sprawy, duchów dobrych i magji, która każdego dnia i każdej chwili jest czynna, uznana jawnie, czy skrycie, a potężna?
Mogę o tem coś opowiedzieć na podstawie słów agenta pewnej firmy francuskiej, skupującej w południowych obwodach Marokka wełnę. Agent miał zażyłe i dobre stosunki z ludnością kilkunastu wsi i był uważany przez Berberów za swego człowieka, ponieważ znał ich oddawna i mówił do nich w ich ojczystym języku. Przyjechawszy pewnego razu do jednej z dużych osad, przed rozpoczęciem sezonu strzyżenia owiec, spotkał tam kupca — Araba, przybyłego z Algieru. Przez znajomych tubylców dowiedział się, że Arab zamierza skupować wełnę.
— Przecież mam umowę z wami jeszcze na dwa lata? — zapytał agent.
— Tak! — odrzekli Berberowie. — Bądź spokojny, — umowy dotrzymamy!
— Uspokojony agent powrócił do swego kantoru w Kazablance.
W wyznaczony dzień karawana z wełną nie przyszła, nie przyszła i za tydzień. Wysłany goniec przywiózł odpowiedź, że Berberowie nie chcą wieźć towaru, i że kupiec sam powinien go zabrać.

Agent wyjechał do wsi i zaczął wypytywać tubylców, co zaszło, że nie chcą wieźć do miasta wełny.

  1. Tradycja muzułmańska.