Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ma — to palmowa oaza Marrakeszu, a, wytężywszy lepiej wzrok, rozróżniam sylwetkę minaretu Kutubia... Na południu — inny krajobraz. Wąska dolina, ciągle ku dołowi się rozszerzająca, wychodzi na płaszczyznę pomiędzy dwoma wysokiemi grzbietami gór. Tam na dole połyskuje wąska, srebrna wstęga rzeki, widnieją porozrzucane w nieładzie domki, kwadraty pól, gdzie pracują rolnicy, idąc za pługiem, pasą się stada owiec. Na prawo, na pochyłości góry — duża wieś; widzę meczet z minaretem, i Kubbę z zielonym dachem.
— To — miasteczko Mulej Brahim! Do kubby tego „uali“ przychodzą każdego roku tłumy pobożnych — objaśnia mi kapitan Deverre. — Dla górali Atlasu jest to miejsce pielgrzymek. Każdy Hadż z tych okolic powinien przed wyprawą do Mekki odwiedzić kilkakrotnie grobowiec Mulej Brahima — patrona tych gór i podróżujących.
— Musimy więc zanieść do niego modły nasze, — zauważyłem — i prosić, aby jak najmniej posyłał na naszą drogę dziewczyn berberyjskich, bo widzę, że przed nami leżą jakieś wściekłe zakręty, a szosa jest wąska...
Szofer uśmiecha się nieznacznie i odpowiada stereotypowym frazesem:
— C’est rien, Monsieur...
Zjeżdżamy karkołomną drogą, coraz niżej i niżej, kręcimy się, jak węgorze, wśród gór, zwałów skał, zawisamy nieraz tuż nad urwiskiem, a wciąż staczamy się nadół. Spotykamy tłum pielgrzymów, zdążający do Kubby Mulej Brahima. Idą gęsiego przez górę, do połowy skryci w wysokiej trawie i krzakach. Zatrzymują się około samotnego drzewa i składają ofiary duchom, mającym tu siedzibę, — szmatki, wstążki, pęki barwnej wełny. Wspomnienia przenoszą mię znowu do Azji, gdzie na setkach takich drzew sam, osobiście porozwieszałem „obiaty“ — gałganki ze zniszczonej podszewki mojej kurty, pasma wydarte z grzywy mego „Bielaka“ — starego towarzysza, na którym od Amylu dojecha-