Strona:F. A. Ossendowski - Płomienna północ.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mokhtar, młody i oczytany. Na wstępie robi mi bardzo miłą niespodziankę, mówiąc, że w księgarniach tlemseńskich na wystawach znajdują się już egzemplarze mojej, wydanej w Paryżu książki „Bêtes, Hommes et Dieux“ i z kurtuazją dodał, iż czuje się zaszczycony, że może być nam pożyteczny w roli przewodnika.
Mohammet przywiózł nas do hotelu, niskiego, jednopiętrowego budynku, coś nakształt szwajcarskiego „châlet“, przesyconego wonią drzewa cedrowego i żywicy. Z tarasu i z okien pokoju odkrywa się widok na lesisty łańcuch gór, na biały meczet, stojący w oddali, na wierzchołki czarnych cyprysów i dość duży sad owocowy tuż przed hotelem. Cisza i spokój panowały tu i znowu przypomniała się nam Szwajcarja, którą oboje z Zochną tak bardzo lubimy. Tlemsen i jego okolice istotnie można nazwać „małą Szwajcarją“ Algieru, ponieważ prawdziwą wielką Szwajcarją jest Kabilja z swym pięknym łańcuchem gór Dżurdżura.
Gdy po wypoczynku przebraliśmy się i zjedliśmy obiad, zapadła już noc. Wyszliśmy do ogrodu, pełnego róż i innych pachnących kwiatów. Niebo było zupełnie ciemne, a zwisało nad nami nisko i było podobne do miękkiej, czarnej płachty z niezliczoną ilością otworów, przez które migały gwiazdy. W gąszczu drzew granatowych i oliwnych grały cykady. Szeleszcząc skrzydłami śmigały chyże nietoperze. Gdzieś ze szczytów górskich dolatywało jękliwe wycie szakali, którym odpowiadały psy przeciągłem szczekaniem. Gdzieś w sąsiednim gaju oliwnym odezwała się fujarka. Ktoś niewidzialny grał smętną, monotonną melodję, a później zaczął śpiewać, jakgdyby skarżąc się na coś, łkając i modły zasyłając o łaskę bóstwa i zmiłowanie. Od strony miasta dolatywały ryki mułów i osłów, głosy ludzkie, dźwięki orkiestry i turkot powozów. Nagle ponad wszystkiem zawisła drgająca w powietrzu, donośna i pełna siły wewnętrznej nuta. To muezzin ze szczytu jakiegoś minaretu nawoływał wiernych do późnej modlitwy