Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków chmarę strzał a, gdy pomieszały się szeregi, wypadli i siec, kłuć, dźgać i prać poczęli mocno.
Komtur nie mogąc w konnym szyku walczyć w lesie, dał sygnał do odwrotu i wtedy to na jeźdźców jego runęło kilku toporników. Szli jak drwale przez las wyrąbując sobie drogę, a najtężsi ze służebnych braci i witingów wstrzymać ich nie mogli i ginęli pod ostrzami ciężkich toporów.
Wreszcie komtur zrozumiał, że jacyś zuchwalcy usiłują dotrzeć do niego.

— Christ! — zawołał w duchu i przeraził się, gdyż na wąskiej drodze jeźdźcy jego zbyt powolnie zawracali wylękłe konie.

...i z rozmachem opuścił ciężką kłonicę na zdobny w pióra hełm.

Przypomniał też sobie, że zaprosił wszak na tą pierwszą bitwę sławnego rycerza flamandzkiego, Gustawa van Gootborga, i że gościa, druha Wielkiego Mistrza, na takie wystawił niebezpieczeństwo. Schwycił więc natychmiast jego konia za cugle i starał się zawrócić, by ujść przez las, ale ten ruch jego spostrzegł niewysoki barczysty człowiek nacierający na witingów, którzy w przerażeniu cofali się przed nim. Zrozumiawszy zamiar krzyżackiego wodza, bo od razu go poznał po białym płaszczu z czarnym krzyżem, człowiek ów zakręcił nad głową toporem i wypuścił go ponad zbitą ciżbą ludzką. Ugodzony obuchem w pierś