Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I jęli w szablice trzaskać i sapać okrutnie.
Słyszał to wszystko Andrzejko Zawisza i głowę jeszcze wyżej zadarł.
— Staruch Tatomir Sozański ongiś nam chłopakom taką bajkę opowiadał przy barciach. Był niegdyś kmieć, co córkę królewską przed smokiem ognistym obronił i za to królewnę za żonę sobie wziął i ludem rządził sprawiedliwie. A my tam w górach — nie kmiecie, ino dawnych bojowników wnuki i prawnuki i, kto tam wie, jaka najzacniejsza płynie w nas krew? Mamy i my tam różne klejnoty i stare wspominki, ino nie pysznimy się tym, bo i przed kim by na naszych rubieżach?! Ale teraz będzie inaczej — my sobie nowe klejnoty wykujemy na krzyżackich łbach. Ot co!
— Patrzcie no na takiego malca! Jakie to harde ziele! — aż poderwało pana Herburta, lecz pan Marcin bojąc się, żeby rozindyczony młodzik nie palnął coś niezacnego, podbiegł do niego i szepnął:
— Podziękuj przystojnie, brateńku, i idź już sobie, idź z Bogiem!
Zupełnie nieoczekiwanie sprzeciwił się temu stary Grzymalita, zwracając się do gospodarzy:
— Uczcijmy odwagę i zaprośmy młodzianków, by w naszym zasiedli gronie...
Herburt i Kmita nie mogli odmówić gościowi, tym bardziej, że i wojewoda Mikołaj ubawiony całą tą przygodą podtrzymał starca.
Usiedli tedy chłopcy i, choć wina nie tknęli, za to zajadali się słodyczami, nawet twarde jak krzemień pestki daktylowe krusząc mocnymi zębami. Nie jadł tylko Andrzejko. Siedział obok złotowłosej niewiastki i usta mu się nie zamykały, bo wszystko chcieli wiedzieć o sobie, by nie mieć żadnych tajemnic. Na pożegnanie Gniewosz Grzymalita obdarował chłopaków szablami i lekkimi pan-