Strona:F. A. Ossendowski - Orły podkarpackie.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słuchając go mruczał Andrzejko:
— Hej, tam! Ja to do ciężkich toporów najlepszy, bo inne — szable tam, czy kopije — to ino gra!... Ot, chyba jeszcze miecze dwuręczne... to dla mnie najporęczniejsze...
Uśmiechał się sędziwy Krystyn i mówił:
— Znam ja ciebie, srogi ludojadzie! Musisz wpierw każden oręż poznać, bo taka była wola Zawiszy, zanim pociągnął do króla, na Wawel...
— Pomnę o tym, cny Krystynie, i za naukę dziękuję — usprawiedliwiał się chłopak — ino wiedźcie, panie...
Chwalibóg przerwał mu w tej chwili mówiąc:
— Gadu — gadu, a z nauki ani czadu! Finis! Wdziej teraz na siebie pełną zbroję i hełm z przyłbicą, tarczę zarzuć na plecy, mieczem się przepasz i skocz przez rogatki z rozpędu... Żywo, chłopie!
I tak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, aż do wiosny, która po surowej zimie nadleciała znienacka.
Wraz z jej radosnym podmuchem pewnego wieczoru przybiegł do Krystyna goniec od Zawiszy.
Pan na Garbowie, Kniehyńcach i Lipie rozkazywał przygotować wszystko na przyjęcie czterech chorągwi, które ciągnęły na wojnę z Krzyżakami. Rozpoczęła się ona już w roku ubiegłym, a w tym miała rozgorzeć ogromnym płomieniem i spalić jedną z dwóch potęg: Koronę z Litwą, łupioną przez Krzyżaków i krzywdzoną bezkarnie, a teraz pod wodzą króla polskiego zrywającą się do walki, czy też drapieżny Zakon Krzyżacki.
W piśmie Sulimczyka stary Krystyn wyczytał jeszcze jeden rozkaz.
Zawisza Czarny pisał:
— A pomnij, stary druhu, iż w chorągwi ziemi przemyskiej Pawła Herburta z Felsztyna mieć będziesz dwie