Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pitt odczytał:
— Esuperanzo Gradaz, Barcelona.
— Wprowadź najpierw Rouviera, a po nim — tego aligatora z Barcelony. Czy Miguel nie porozumiewał się z nim?
— Pana Juljana niema w domu. Wyszedł z kapitanem Skalnym...
— Wałęsa się ten twój pan Juljan, zamiast siedzieć w domu! — wybuchnął Pitt.
— Pozwoliłem sobie wczoraj zwrócić na to uwagę panu Juljanowi, lecz on tak na to zaśpiewał: „Mądry George, odrynguj dziesięć metrów linki stalowej i łykaj ją powoli, metr na godzinę“. No, i poszedł sobie! — skarżył się lokaj.
— A ty pozostałeś i łykasz? — spytał Pitt. — Dawaj tu Rouviera, maszyno gadająca!
Po chwili do gabinetu wszedł chwiejnym krokiem wysoki, straszliwie chudy mężczyzna o wyniszczonej twarzy i wytartem ubraniu. Wprawne, badawcze oczy kapitana odrazu ustaliły fakty. Ten człowiek o steranem ciele, skamieniałej, zastygłej w rozpaczy i nienawiści twarzy, o oczach ponuro, groźnie patrzących z pod gęstych brwi, doszedł do kresu, poza którym rozpoczynają się czyny, nie kierowane rozumem: zbrodnia lub obłędne samobójstwo. Człowiek ten jednak walczył jeszcze resztkami sił. Widział to Pitt wyraźnie, jakgdyby czytał z wyniszczonego ubrania, na którem nie spostrzegł ani jednej dziury, ani brakującego guzika. Nawet gumowy kołnierzyk był świeżo wymyty.
Gospodarz i gość badali się wzrokiem i milczeli.
Wreszcie kapitan rozpoczął rozmowę:
— Nazywacie się Szymon Rouvier, macie czterdzie-