Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— E-e! Poco mam sobie głowę łamać! Tak czy owak, a szydło z worka wylezie.
— Co tam bełkocesz, Migu? — zapytał kapitan.
— E-e, nic! Zakląłem, że to sztormisko tak się rozigrało... — odpowiedział Hiszpan, podejrzliwie patrząc na Pitta Hardfula.
— Rozigrało się, bo rozigrało! — zgodził się kapitan. — Za trzydzieści ośm metrów ręczę...
— Mówiono mi, że całe czterdzieści — wtrącił Juljan.
— Możliwe, możliwe! Bardzo porządny sztorm! — kiwał głową Pitt.
— Santa Maria! — zdumiał się jeszcze bardziej Rudy Szczur. — Nie rozumiem, czy cieszy go to, czy smuci?...
Na to pytanie nie odpowiedziałby mu nawet sam sztorman. Miał w sercu dużo obawy, a jednocześnie gdzieś, z głębi podnosiła się łagodna fala wielkiej radości, niczem nie objaśnionej, lecz silnej i górującej nad wszystkiem.
Publiczność długo czekała na przybycie zawodników.
Pierwsza zjawiła się Elza Tornwalsen. W towarzystwie lady Rozalji młoda kobieta przeszła natychmiast do damskiej rozbieralni, odprowadzana hucznemi oklaskami widzów.
W kwadrans po niej zajechał ogromny, błyszczący „Chrysler“ Johna Cornyle, przywożąc Stantona Baldwina i trenera z małą walizką.
Amerykanie witali swego faworyta okrzykami, gwizdem i hałaśliwym tupotem nóg.