Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieniem, stał przy sterze fregaty. Kilka postaci majtków i wojowników we mgle i w pianie rozwijało żagle ukośne. Na dalszym planie wznosił się wysoko zagięty i ozdobiony głową końską dziób okrętu. Mrok otaczał fregatę, mrok zgiełkliwy, zgmatwany, wstrząsany wylatującemi ponad burty grzywiastemi czubami bałwanów i przewalającemi się przez pokład ciężkiemi, zimnemi wężami burzliwej kipieli.
Wszystko tonęło w mroku zwichrzonym i tylko od przodu fregaty, w ciemnych zwojach sztormowej nocy jarzyła się świetlana plama, dziwnie, niepokojąco jasna, niemal jaskrawa, zmuszająca widza mrużyć oczy. Niezwykły blask padał na postać Eryka, otaczał go nimbem promiennym i oświetlał oblicze natchnione, surowe, lecz pełne spokoju i odwagi.
Wpierając lewe ramię w radło steru, prawą ręką, do połowy skrytą pod mosiężną blachą zbroicy, święty król wskazywał na to światło, budzące trwogę. Oczy jego rozszerzone, gorejące porywem niezwalczonym, ciskały rozkaz władny: „Naprzód! Do mety!“
Wzrok Elzy padł na ten obraz prawdziwego natchnienia. Z głową pobożnie pochyloną, uklękła przy łóżku i cicho szeptać zaczęła modlitwę, przez siebie samą ułożoną, a przerywaną westchnieniami błagalnemi:
— Powróć, Eryku, doprowadź do świetlanej mety!...
W tej chwili rozległo się natarczywe pukanie do drzwi.
Elza zerwała się na równe nogi.
— Proszę wejść! — odpowiedziała suchym głosem.
Majestatycznie wkroczyła siwa lady Steward-Foldew i już od progu mówić zaczęła, wymachując dziennikiem, który trzymała w ręku.