Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wołał Miguel. — Ta hiszpańska dziewczyna jest służącą w hotelu Edwarda VII i codziennie widuje Elzę!...
— Mrs. Tornwalsen? — zapytał kapitan.
— No, niby tak, tylko owa „mrs.“ nie przechodzi mi przez gardło! Pamiętam, że na „Witeziu“ wszyscy mówiliśmy do Elzy wprost „fru“... — usprawiedliwiał się rudy Juljan.
— No, przecież skandynawskie „fru“ brzmi po angielsku „mrs.“[1], Migu! — objaśnił Pitt.
— Wiem o tem! — odparł Miguel. — Tylko to angielskie słowo nie pasuje do fru Tornwalsen, sztormanie! Niema w tem słowie serca i żadnej... rzewności...
Umilkł, a słuchający go uważnie kapitan po chwili rzekł cichym głosem:
— Może masz rację, Migu... „Fru“ brzmi... rzewniej...
Miguel, gestykulując zamaszyście, z południową furją, jął opowiadać:

— Hiszpanka mówiła mi, że Elza... fru Elza Tornwalsen spędza niemal całe dnie z książkami, modli się rano i wieczór, a nad łóżkiem ma piękny obraz świętego Eryka, pędzla znakomitego malarza. Opowiadała mi moja znajoma, że gdy fru Tornwalsen wypadnie jechać na jakieś przyjęcie do kasyna, albo na bal dobroczynny, lub nawet na proszony obiad, to fru Tornwalsen, taka zawsze cicha, łagodna, wyrozumiała i dobra, biega po pokoju i klnie, jak marynarz! Chi-chi-chi! Hiszpanka z przerażeniem powtórzyła słowa, słyszane wczoraj od fru Tornwalsen. Krzyczała z jakiegoś powodu w wielkim gniewie: „Głowy mają, jak dziurawa burta barkasu, te kukły miejskie! Nie pójdę, do stu

  1. Wymawia się — missis.