na południe, ale już wkrótce rzeka wezbrała, podniosła i pokruszyła lód, zalała brzegi, podniosła- „Nadzieję“, na którą Radkiewicz ledwie zdążył przenieść cały swój dobytek.
Gdy słońce zaczęło już dobrze ogrzewać ziemię, a wszędzie roiło się od wodnego ptactwa, Radkiewicz z wielkim mozołem wykopał mogiłę, złożył w niej ciało towarzysza, kamieniami i piaskiem przywalił i postawił krzyż. Na krzyżu ze świeżego cedru Radkiewicz wypalił napis:
Oczekując aż znikną na horyzoncie lodowate góry, które nagromadziły się przy ujściu rzeki, a codzień zmniejszały się, z łoskotem i hukiem rozpadając się pod promieniami słońca i ciepłej wody, podmywającej ich podnóża, Radkiewicz oporządzał łódź, a wieczorami chodził na grób towarzysza.
W pewnej chwili straszliwa tęsknota opanowała myślami samotnika, tęsknota i rozpacz.
— Przecież samotny, w pojedynkę nie dopłynę? — zapytał samego siebie, a oczy zamglone zwracał w stronę krzyża. — Nie dopłynę?...
Nikt mu nie odpowiadał, więc rozpacz sączyła dalej i głębiej swój jad do duszy samotnego człowieka.