Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wypił, zjadł do ostatniej okruszyny, palce oblizał i wstał z cichym jękiem.
— Mendé! — szepnął, wgramolił się z trudem na siodło i, postękując, odjechał.
Weselej zapląsały języki ognia, miotały się na wietrze obłoki dymu smolnego, syczała woda, kipiąca w kociołku, a koń mój nagle zarżał głośno i radośnie.
Widocznie, świt się zbliżał...