Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest naszą kolebką, siedzibą i, daj Boże, aby się stała grobem, bo, uważasz, cmentarz tutejszy, podług mnie, poważniejszy jest od Père-Lachaise. Doprawdy!
Ponieważ wieść o przybyciu Martineza szybko rozbiegła się po niezliczonych małych hotelikach bohemy, dotarła nawet do szkoły des Beaux Arts i do prywatnych pracowni różnych mistrzów, więc malarze, rzeźbiarze i studenci zbiegli się zewsząd, aby spojrzeć na sławnego artystę, poznać go, uścisnąć mu rękę, nabrać na sto franków, lub być zaproszonym przez niego na dobre śniadanie.
— Panowie! — krzyknął Grévin z wesołemi błyskami w oczach. — Na kolana przed monarchą rzeźbiarstwa! Prosimy go, aby raczył zamieszkać wśród nas tu, na rodzinnym Montparnasie!
Rozbawiony tłum ukląkł i krzyknął:
— Na Montparnasie racz zamieszkać, mistrzu!
— Inaczej zburzymy hotel Meurice, jak Bastylję, i porwiemy cię! — huknął Grévin.
— Na hotel Meurice! — odkrzyknięto mu wesołemi glosami. — Śmierć tyranom, trzymającym w więzach genjalnego Martineza!
Z tłumu podniosła się młoda dziewczyna. Lekka, jedwabna suknia uwydatniała zgrabne jej kształty. Wysoko, podniesiona śmiała główka, otoczona aureolą złotych włosów, była piękna.