Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Roberts nie spostrzegł, zdawało się, jej swobodnej wesołości i usiadł w milczeniu.
Po chwili podniósł głowę i spytał:
— Panno Ellen! Pani powiedziała, że nikt więcej ode mnie nie uczynił dla naszej Ojczyzny.
— Naturalnie! — rzekła z przekonaniem w głosie.
— To znaczy, że ojczyzna moja jest ojczyzną pani? — dopytywał dalej.
— I odwrotnie! — dodała panna Ellen.
— Jakież to szczęście, że pani tak myśli! — zawołał gorąco. — To dodaje mi śmiałości...
— Pan mówi dziś zagadkami... — rzekła dziewczyna, podnosząc brwi i ramiona.
— Ja kocham panią, panno Ellen, i proszę o rękę pani... — szepnął dobitnie. — Pani nie będzie żałowała tego, bo, widzi pani, — ja zrobię karjerę, a gdybym zginął — zostawię pani nazwisko bohatera, uczciwego i odważnego syna swojej ojczyzny...
Panna Ellen zerwała się z leżaka i schwyciła się za głowę ruchem rozpaczy.
— Boże! Jak ja się tego bałam! — krzyknęła i wybiegła z pokoju.
Roberts, nic jeszcze nie rozumiejąc, zaczął szybkim krokiem chodzić po pokoju, ściskając ręce i marszcząc brwi.
W kilka minut potem wszedł ojciec panny Ellen, stary urzędnik, naczelnik poczty i telegrafu.