Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Patrząc na Samba, kobieta mimowoli mrużyła oczy, a lekki dreszczyk biegł jej po grzbiecie i biodrach. W pewnej chwili wypuściła wiosło z omdlewających dłoni i ledwie je uchwyciła już w wodzie.
— Co się stało? — zapytał Samba, zwracając ku żonie zawziętą, drapieżną twarz, jaką zawsze miał na rzece.
— Achaj, Sambo!... — westchnęła Amburue.
— Co znowu? — rzucił pytanie i oparł się na harpunie, przenikliwie patrząc jej w oczy.
— Dlaczego... dlaczego ty nie jesteś bogaty, jak Saidu? — szepnęła.
— Rozumiem — rzekł smutnym głosem, — rozumiem... Ja wiem wszystko. Widziałem ciebie i Saidu, gdy spotykaliście się w dżungli, koło starego baobabu... Namawia ciebie, żebyś szła do niego... Poszłabyś... wiem to, lecz nie wiesz, jak to zrobić... Ani starzy ludzie, ani „kapłan Ziemi“ ani biali nawet nie dadzą ci rozwodu. Bo cóż ja ci złego zrobiłem, Amburue? Pracuję ciężko, a nie mam nic, oprócz przepaski na biodrach... Amburue jednak dostała od Samba dwa nowe bubu, srebrną bransoletę, dwa pierścionki z koralami... Samba nigdy nie uderzył Amburue, nawet wtedy, gdy widział ją z Saidu... Samba płakał wtedy i chciał zabić Saidu... lecz