Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tej nocy nie miałem prawie nic do roboty. Reporterzy nic mi nie przynieśli i spodziewałem się już o pierwszej oddać numer do druku, gdy nagle usłyszałem cichy dzwonek w przedpokoju.
Po chwili drzwi się uchyliły i przez szparę wsunęła się bardzo długa wstęga papieru.
— Świeżutkie, krwią pachnie... — rozległ się głos Lifszyca.
— Wchodź pan i dawaj! — rzekłem opryskliwie. — Też wybiera pan czas na tę krew swoją! Miał pan przecież wyjechać? Dlaczego pan tego nie uczynił?...
„Czort“ wślizgnął się do gabinetu i wyciągnął do mnie długi, bardzo długi rękopis.
Zacząłem czytać i porwałem się na równe nogi.
Reporter Lifszyc z niezwykłemi szczegółami opisywał zamordowanie przez reportera Lifszyca żony i jej kochanka — poety z mego dziennika.
— Żarty? — zapytałem, patrząc na bladą twarz „Czorta“, lecz w jednej chwili zrozumiałem, że nie był to żart, tylko dramat ponury, jak noc jesienna.
— Zobaczy pan jakie to żarty... — mruknął i, ująwszy telefon, połączył się z policją. Czynił pierwsze, krótkie zeznanie...
W kwadrans później policja już wyprowadzała z lokalu redakcji reportera — mordercę,