Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy posiedzenie było skończone, Korf zaprosił Kowala do swego powozu i, biorąc go pod ramię, rzekł głośno:
— Dowiozę pana do hotelu...
Na obecnych sprawiło to ogromne wrażenie i szanse Kowala podniosły się niezmiernie.
W drodze stary generał długo milczał, aż nareszcie poklepał Kowala po ramieniu i zagaił rozmowę:
— Mam dwuch takich synów, jak pan... Chciałbym, aby byli do pana podobni... O, bardzo chciałbym!
— Pan mię nie zna, panie generale — zaprotestował student.
— O, ja się nigdy na ludziach nie mylę! — zawołał generał. — Znam pana tak, jakgdybym go znał całe życie.
— Dziękuję panu, panie generale, alem na to nie zasłużył — szepnął wzruszony Kowal.
— No, już dobrze, już dobrze! — ciągnął tymczasem generał. — Może pan być ze mną zupełnie szczerym. Czem mogę być panu pożytecznym? Nie spodziewam się odmowy z Petersburga, gdy o pana będę prosił. Więc niech pan mówi! Uczynię chętnie wszystko, bo uważam, że zasługi pana są tak wielkie, iż wszystkie pańskie dawne przewinienia są stokrotnie pokryte.