Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wkrótce mignęły połyski niewidzialnych błyskawic bez grzmotu i bez wiatru. Były to ciche wyładowania atmosferyczne, a nie tylko chmury wylewały z siebie kaskady elektryczności, lecz płonąć ona zaczęła małemi pióropuszami na szczytach masztów „Kilstrooma“ i na stalowych linkach takelunku. Zerwał się nagle wiatr i napędził deszcz. Przez dwie lub trzy minuty padały drobne krople ciepłej wody. Po chwili wiatr ustał, i tylko błyskawice przebiegały pomiędzy chmurami, a w wyrwach wśród nich podnosiły się niewidzialne zasłony, ukazując drgające w migotliwych płomieniach niebo. Duszno było i gorąco. Pierś z trudem oddychała, powieki nabrzmiewały, w uszach rozlegał się szum pulsującej krwi.
Przy każdej nowej błyskawicy wynurzały się z ciemnej otchłani nocy potworne zwały chmur.
Zrozumiałem wtedy nastrój i wrażenia ewangelisty Jana, gdy, wpatrując się w zjawy na niebie Patmosu, widział w nich objawienie i stworzył cudowny poemat kosmiczny — „Apokalipsę“.
Tu, z pokładu „Kilstrooma“, przy krótszych i dłuższych błyskach widziałem także olbrzymie potwory, smoki i gryfy, skłębione w straszliwej walce. Mógłbymbył dojrzeć jeźdźców na białym, czarnym i rudym koniu, a raz spostrzegłem rękę samego Antychrysta. Była nieskończenie długa i cienka, o palcach zakrzywionych. Tą ręką zygzakiem błyskawicy w ciągu kilku sekund kreślił ognisty znak, podobny do potwornej ósemki.
Te zjawiska trwały przez całą noc, upalną, duszną, bezsenną, — ostatnią noc na oceanie...
Wieczorem przepływamy koło grupy wysp Loos, z latarnią morską na jednej z nich. Wkrótce rzucamy kotwicę naprzeciwko niewidzialnego w ciemności portu Konakry. Czarne kontury olbrzymich drzew wyraźnie kreślą się na niebie, a niżej biegną w dal szeregi latarni elektrycznych, jarzące się światłem okna domów, migające ogniki powozów.