Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzeki angielskie, a wewnątrz murzyńskie. Domy firm handlowych, pałac gubernatora, gmachy urzędów i prywatne „bengalows“, zbudowane na palach dla przewiewu i dla obrony przed gryzoniami i termitami, kościół i inne zabudowania ukrywają przed oczyma podróżnika miasteczko tubylcze. Małe, czyste i malownicze domki stoją w cieniu olbrzymich baobabów, palm olejnych i kokosowych, rozłożystych bananów i ciemno-zielonych, tchnących zdrowiem drzew pomarańczowych. Ludność spokojna i grzeczna. Kobiety siedzą grupami w cieniu parkanów i żywopłotów, plotkują i śmieją się. Wszyscy tubylcy chodzą w ubraniach. Nagie, straszliwie brzydkie kobiety wiejskie spotkaliśmy na brzegu Gambji; rzuca się w oczy duża ilość metysek; są to „portugaises“. Doprawdy, co za dziwne zadanie postawili sobie portugalscy żeglarze i koloniści — zwiększenie ludności Afryki, Ameryki, Azji! I to wszędzie — na zachodniem wybrzeżu lądu, na brzegach Gwinejskiej zatoki, w Angoli, w okolicach Makao — w Chinach, w Ameryce południowej i wszędzie, gdzie tylko widziano banderę portugalską! Ci pamiętają dobrze nakaz boży: — „ite et multiplicamini!
W tłumie robotników portowych przechadza się i udaje, że pracuje, „biały murzyn“, albinos, o różowej skórze w czarne i brunatne plamy i centki. Miał białe, kędzierzawe, twarde włosy i czerwone oczy. Koło kościoła anglikańskiego — duży plac, gdzie tubylcy grali w piłkę nożną i w tenisa. Kilka szkół, szpital, poczta... lecz żadnej kawiarni, restauracji lub hotelu...
To nam zatruło przyjemność zwiedzania Bathursta, gdyż upał był straszny, pragnienie dokuczało, a tu — nic!...
Jakiś murzyn wskazał nam na nasze żądanie „hotel“ na samym końcu miasta. Szliśmy tam dobre pół godziny i znaleźliśmy nieczynny chwilowo... szpital Czerwonego Krzyża...