Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krwi, człowieku bez miejsca śród czarnych i białych ludzi!
Do ciebie i o tobie, człowieku o oliwkowej skórze, zmiennej, jak niebo przed tornado, były skierowane te słowa, lecz widzę teraz, że raczej do ciebie muszę wołać, biały człowieku, który zrodziłeś syna — metysa przez żart, przez rozpustę, przez wybuch zmysłów w duszną noc podzwrotnikową.
Syna swego rzuciłeś na poniewierkę, na mękę duszy, co gnębi go od rana do wieczora i — przez całe życie. Nie możesz przezwyciężyć przesądu, uprzedzeń, wstrętu społeczeństwa do metysów? Pocóż więc z taką zbrodniczą lekkomyślnością stajesz się ojcem tych wyrodków czarnego społeczeństwa i intruzów — białego? Może nie uważałeś matki swego syna za człowieka? Czy wiesz, że zabicie jej przypłaciłbyś więzieniem? Dlaczegóż zabiłeś bezkarnie ją i duszę swego syna? Dlaczego powiększyłeś zastępy wrogów słabnącej, gotowej runąć cywilizacji naszej rasy? Czyż nie widzisz, jak twój syn o ciemnej cerze odczuwa hańbę swego pochodzenia?
A więc jest człowiekiem — człowiekiem, nienawidzącym ciebie za hańbiący czyn twego życia, za twoją bezkarną zbrodnię, o której nieraz opowiadasz z rozpustnym śmiechem!...
Takie miałem myśli po rozmowie z metysem, pełnym bezsilnej tymczasem nienawiści, a to, com widział w kolonjach, zgrozą mnie przejęło.
Poniewierka, pohańbienie ludzkie woła rozpaczliwym głosem, krzyczy namiętnie, woła o pomstę do Nieba, grozi, łka...
Prawo człowieka i obywatela, szczytne prawo, jest pod tym względem rzucone w bagno, jak niepotrzebny łachman! Prawo czarnego i półczarnego tubylca przypomina w tej dziedzinie czasy niewolnictwa, a prawo białego obywatela, zrównoważone w Europie przez poczucie obowiązku — na terenie kolonjalnym zmienia się w bezprawie, w swawolę.