Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szłości. Dzieje mułzumańskich narodów nie zawsze są wytworem miejscowych warunków, lecz nieraz głośnem echem wypadków, wstrząsających życiem wyznawców Proroka w odległych nieraz krajach...
W tej chwili, gdy to piszę, stają przede mną niepokojące obrazy, widziane na różnych lądach i w różnych krajach, gdzie o wschodzie i zachodzie słońca fanatyczni muezzini wołają donośnemi głosami — „La Illa Illah Allah u Mahommed Rassul Allah, Allah Akbar!“
Te pobożne wołania przypominały mi zawsze budzące trwogę i przepojone nienawiścią dźwięki trąbki wojennej, rzucającej ludzi do ataku.
Jednocześnie przyszła mi na pamięć i stała się teraz bardziej zrozumiałą i bliską twarz i gorejące oczy pewnego metysa. Spotkałem go w Paryżu u znajomego księgarza i mieliśmy ze sobą długą rozmowę.
Nie chcę dawać suchego streszczenia jego namiętnych słów, bo mowa ludzka, gdy spokojnie powtarza myśl innego człowieka, zawsze jest banalna i zimna. Ton, sposób mówienia i wyraz twarzy stanowią to tło, na którem migają i miotają się cienie — wierne odbicia prawdziwych uczuć i nietajonych myśli.
A więc do ciebie i o tobie teraz słów kilka, człowieku o cerze oliwkowej, zmiennej jak niebo twojej ojczyzny przed tornado.[1]
— Pamiętasz siebie od dawna, niemal od pierwszych lat swego dzieciństwa?
— Pamiętasz? O, widzę, że tak, bo łuna wstydu okryła ci twarz! A więc opowiedz, gdyż boleję i współczuję wraz z tobą niewymownie! Słucham!... Zaczynaj!
Ponuro błyszczą oczy metysa, twarz się mieni, jak powierzchnia morza, a głos się załamuje i drży.

— Mała chata w cieniu szerokich, blado-zielonych

  1. Tornado — burza tropikalna, poprzedzająca okres ulew.