Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przelewał krew na polu chwały, on jest francuskim obywatelem i żąda zwolnienia! Żąda! Słyszycie?!
Długo jeszcze mówił i krzyczał murzyn, aż piana ukazała się mu na wargach. Zamknięto go z powrotem i obiecano wszcząć w jego sprawie korespondencję z władzami centralnemi. To uspokoiło Mussę narazie.
— Mussa — to jeszcze nic, bo jest zbrodniarzem! — zauważyłem. — Lecz jak będzie z tymi lojalnymi tymczasem obywatelami, gdy będą dochodzili swoich praw?
Urzędnik nie dał mi na to żadnej odpowiedzi.
Jednak wiem, że władze centralne w kolonjach, szczególnie zaś w Senegalu i Sudanie, mają już pewne trudności z ludnością tubylczą, lecz są dobrej myśli, gdyż idą prawidłową drogą do rozwiązania tej kwestji. Droga ta prowadzi najpierw do szkoły. Tu murzyńska młodzież stopniowo, na własnym terenie, we właściwych warunkach wchodzi w świat cywilizacji europejskiej oraz w zakres zrozumienia nie tylko praw, lecz i obowiązków obywatela.
Może być, że Francuzi staną z biegiem czasu oko w oko z budzącem się dążeniem do niepodległości murzyńskiej, lecz niezawodnie, o ile mogę sądzić z tego, com widział, będą oni mieli przed sobą nie wroga, lecz młodszego członka ludzkiej rodziny, upominającego się o swoje prawa i posiadającego niezbędne przygotowanie do korzystania z nich. Będzie to w każdym razie nie wojna, lecz układ.
Na jedno tylko wskazałbym niebezpieczeństwo...
O ile islam, ta wojownicza, fanatyczna międzynarodówka, wrażliwa, jak ocean, na każdy podmuch wiatru, nie zawładnie umysłami wszystkich szczepów murzyńskich, kwestja możliwości rozbudzenia czarnych tubylców nie grozi żadnemi wstrząsami; o ile zaś Koran z utajoną w nim nadzieją ostatecznego zwycięstwa nauki Proroka ogarnie i zjednoczy całą ludność Zachodniej Afryki — wtedy nie można przewidzieć przy-