Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chłonęły Atlantydę. Być może, że nasz pierwszy cesarz Ju był Atlantem, przybyłym z zaginionego kontynentu, bo przyniósł nam wiedzę i prawo, bo był... bogiem.
Tajemnica?... Legenda?... Myt?...
A jednak... coś przemawia do serca! Nazwy wysp Ruta, Dajtja i Posejdonja, opis stolicy Cerne, „grodu o złotych bramach“, stają się bliskiemi, zrozumiałemi...
Lecz nasz „Kilstroom“ rozprasza te myśli, hucząc przeraźliwie i długo.
Przepływamy właśnie w pobliżu wysokich laterytowych skał, pogryzionych, wyżłobionych, poszarpanych przez wciąż burzący się tu ocean. Jakieś dwie skały tworzą rodzaj szerokiej bramy wjazdowej... Wyżej wznosi się urwisty brzeg, pokryty roślinnością i grupami budynków. Trochę dalej — jedna po drugiej — dwie latarnie morskie. To — z lewej burty statku, a z prawej — mała wysepka, zatłoczona murowanemi budynkami dziwnej, średniowiecznej architektury, otoczona wieńcem z piennych czubów fal, rozbijających się o kamienisty brzeg. Jest to wyspa Gorée.
Na lewo od okrętu, za czarno-brunatnemi skałami, wystawiwszy na ciosy oceanu dumną, potężną pierś, wznosi się Zielony Przylądek. Obchodzimy go, mijamy Gorée i, zabrawszy na pokład pilota, odrazu skręcamy na wschód i wchodzimy przez wrota molu do portu Dakar. Kilkadziesiąt statków czepiało się kamiennych nadbrzeży, otoczonych składami transportowemi; na środku portu stało kilka większych okrętów, a śród nich — amerykański statek, bez masztów, czarny i opalony podczas pożaru, który wybuchnął na Oceanie, niszcząc cały ładunek, maszyny i nawet kadłub parowca; o jakie sto metrów od niego kołysał się wesoło biały, czteromasztowy żaglowiec, — należący do belgijskiej szkoły morskich kadetów, odbywających podróż dokoła świata...
„Kilstroom“ ryknął, drgnął i z turkotem maszyny oddał kotwicę tuż przy parapecie portu. Pilot, stary wilk morski, okazał się kolegą szkolnym syna Elisée