Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ze zdziwieniem spojrzał na młodziana „bocian” a rycerz mówił dalej:
— Waszmość panu, panie starosto, nie uchodzi z pogardą o lisowczykach głos zabierać, boć to świętej pamięci pierwszy po hetmanie wódz — pan Stanisław Czapliński — wielki był wojownik, sławny, jak mało kto poza panami hetmanami koronnym i litewskim.
— Ten Czapliński innym klejnotem się pieczętował! Nie znałem go — bronił się szlachcic.
— Szkoda! — zawołał Lis. — Wielki splendor na ród waszmość pana spadłby od takiej paranteli. Wielka szkoda, nieodżałowana!
— Nie troszcz się o to, mopanku, mam ja własne splendory i cudzych nie potrzebuję! Ale, ale, dostojny grafie! Ten szlachcic młody przyszedł w sprawie śmiechu godnej! Chce ci odebrać narzeczoną, bo o jej rękę usilnie mnie prosił. Cha! cha! cha!
— Bocian w miłosnych zalotach — mignęła Lisowi myśl figlarna.
Bethlen podniósł z dumą długi nos czerwony i wycedził przez zęby:
— Wolne żarty, panie starosto, dobrodzieju! Już miłościwy pan, nasz król raczył przyobiecać na ślubie naszym być i personą swoją uświetnić ten dzień szczęśliwy...
Do „bociana” podszedł młody rycerz i grzecznie doń przemówił:
— To nie żarty, grafie! Panna Krystyna jest moją narzeczoną od kilku lat i czekała na mnie... Zaniechaj zamiaru, dostojny panie, a my ci do śmierci wdzięczni będziemy — i ja, i panna starościanka!
— Jak śmiesz tak mówić do mnie, dworzanina miłościwego króla pana, grafa rzymskiego imperjum narodu