Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jedni chełpią się przed drugimi, jedni drugich poniżają i w raby podłe obracają?...
Pędzili dalej, jak skrzaty krwawe, jak upiory straszne, bo tu ówdzie widzieli ślady koni kutych i drogi wydeptane.
Rozumieli, że gdzieś wpobliżu leży osiedle ludzkie, znaczne.
Wyjechali po kilku dniach, gdy śnieg już pruszyć zaczynał, a wody lodowa pokrywała kora, na brzeg ogromnej rzeki. Była tak szeroka, że we mgle ledwie majaczył brzeg przeciwny.
Rybaków, sieci do wody rzucających, na spytki wzięli i usłyszeli, że rzeka Obią się nazywa, a niżej niedaleko już leży „ostróg”[1] Obdora.
Trzy dni oblegał sybirski gród obronny Marcin Lis, aż zdobył miasto, żołdaków do kasztelu, z bel cedrowych wzniesionego, zapędziwszy.
Od jeńców się dowiedział, że grodu broni ruski wojewoda Iwan Klużew z dwiema setniami drużynników, którzy władzę Moskwy tej krainie, do Ostjackich kniaziów należącej, narzucili przemocą.
W grodzie otworzył rycerz wieżę, gdzie więźniów licznych trzymał Klużew.
Z okrzykami i łzami wdzięczności wybiegali zmęczeni, wygłodzeni więźniowie, a wśród nich Polacy — Bela. Węgrzyn i Berezański od pięciu lat trzymani w Obdorze, i wraz z nimi zagarnięci pod Pskowem Szwedzi, Francuzi, Niemcy i Anglicy, razem sześćdziesięciu mężów.

Obejrzał ich uważnie Marcin Lis, wysłuchał skarg na okrutnego Klużewa i rzekł:

  1. Obronny gród.