Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Rozdział XI.
LOTEM PTAKÓW WĘDROWNYCH.

Od pamiętnej nocy, gdy z samotnego klasztoru Staro-Makarjewskiego pozostały ponure ruiny i zgliszcza, minął rok.
W one czasy burzliwe stawał on za wiek cały, bo dzieje zmieniały się i mknęły, jak prąd wezbranej rzeki, unoszącej odłamy kry, rwącej brzegi i w szalonych wartkich wirach kruszącej konary drzew stuletnich.
Wszystko się zmieniło na Rusi, a szczęście od Polaków się odwróciło.
Król Zygmunt tak długo zwlekał z posłaniem świeżego wojska koronnego pod Moskwę i z przybyciem królewicza do stolicy, że hetman Chodkiewicz dłużej utrzymać Kremlu w rękach polskich nie mógł. Może zresztą przetrzymałby jeszcze czas jakiś, lecz niełaski i niekarność zgubę przyspieszyły. Pułkownik Nikołaj Struś odmawiał pomocy hetmanowi i broniącemu Moskwy Gąsiewskiemu; pułki, któremi niegdyś dowodził ognistej fantazji kawaler, Jan Sapieha, po śmierci tegoż, pod namową zdrajców: Jana Zaliwskiego i Wacława Pobidzińskiego, bunt otwarty wszczęły i tak odważnie bronioną przez dwa lata stolicę opuściły.
Zrozumiał wreszcie Chodkiewicz, że, unikając klęski, i hańby ostatecznej, zmuszony jest ku Smoleńskowi się cofnąć i wojska polskie z matni wyprowadzić.