Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
60
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Pogardzali sobą, buntowali się przeciwko słabości ducha, dręczyli siebie i — zwyciężali w imię Boże, krocząc drogą, ostremi kamieniami i cierniami okrytą.
— W imię jakiego boga mam walczyć? — pytał sam siebie Włodzimierz. — Kto żąda ode mnie tej ofiary?
Niema odpowiedzi — tylko gdzieś w labiryncie mózgu ślizga się, jak chyży wąż, myśl dziwna, niepokojąca, niby nakaz władny:
— Musisz być samotny, wyzwolony z trosk życiowych, niczem nieskrępowany! Oddaj wszystkie siły, całą potęgę rozumu, cały żar nikogo nie kochającego serca!...
— Czemu lub komu mam oddać? — szeptał, czując dreszcz, wstrząsający nim.
Znowu — milczenie. Nowa walka, zwątpienie, wyrzuty sumienia, słabość, niebieskie oczy Leny, włosy złote i — męka, męka ponad siły!..
Aleksander Uljanow, skończywszy z robakami i mikroskopem, zaczął zapraszać do siebie kolegów i znajomych. W oficynie gwarno było, niemal codzień, a pokój napełniały obłoki dymu i głosy spierającej się młodzieży.
Na widok starego Uljanowa, pyszniącego się z otrzymanego niedawno krzyża świętego Włodzimierza, nadającego mu dziedziczne szlachectwo, młodzież milkła odrazu i nawiązywała zdawkowe, banalne rozmowy. Jednak do uszu ojca doszły oddzielne wyrazy. Były to straszne słowa: rewolucja, wola ludu, bohaterski czyn Żelabowa...
Robił później gorzkie wyrzuty synowi, mówiąc, że ta „banda bezbożników“ doprowadzi do zguby całą rodzinę.
Jednak słuchy o zebraniach w domu radcy stanu i kawalera orderu św. Włodzimierza doszły wkońcu do policmajstra.
Zaprosił do siebie Uljanowa i po przyjacielsku uprzedził o tem, że już ma na oku i pod obserwacją jego dom i szczególnie Aleksandra Iljicza, jak się wyraził „młodzieńca o niepospolitym genjuszu uczonego, lecz, niestety, zarażonego zbrodniczemi marzeniami masonów i rewolucjonistów z partji morderców świętego cara, Aleksandra „Oswobodziciela“.
Stary zrobił taką awanturę synowi i tak się uniósł, że aż zemdlał. Chorował ciężko całe dwa tygodnie, doglądany przez doktora Ostapowa.